Politański: Na mnie już czas! Dziękuję wszystkim!
20 czerwca zakończyła się pewna era. Wyjazdowa rywalizacja Józefovii z Hutnikiem Warszawa była ostatnią dla trenera zespołu znad Świdra Damiana Politańskiego, który po ośmiu latach zdecydował, że to ostatni sezon w tej roli. Licznik zatrzymał się na 237. oficjalnym spotkania, a mecz na Bielanach zakończył się 122. zwycięstwem. W pożegnalnej rozmowie Trener Politański podsumował nie tylko miniony, najlepszy w historii piłkarskiej sekcji „Józy”, sezon, ale też osiem lat pracy szkoleniowca józefowskiej „brygady”.
Poprosił Trener o kilka słów wstępu, zanim przejdziemy do pytań...
Tak, dziękuję za tę możliwość. To dla mnie bardzo emocjonalny czas. Żegnam się nie tylko z drużyną, ale czuję, że żegnam się z moim dzieckiem, które dorastało na moich oczach, a mówiąc mniej metaforycznie — żegnam się z największym, jak do tej pory, projektem mojego życia. W ostatnich dniach usłyszałem mnóstwo ciepłych słów i podziękowań. Jestem przekonany, że większość z nich nie była podyktowana czystą kurtuazją, czy faktem, że tak wypada, a szczerym uznaniem i wdzięcznością. To wielka przyjemność, gdy zdajesz sobie sprawę, że Twoja praca i poświęcenie zostaje zauważona i doceniona przez innych ludzi nie tylko z okolicy, ale całej mazowieckiej piłki. Jednak nie w tym rzecz. Uważam, że tym razem to miejsce i pora na moje podziękowania i wdzięczność. Oś czasu, którą chciałbym podsumować jest naprawdę okazała i sam łapię się na tym, że niektóre fakty uciekają mojej pamięci. Nie chciałbym nikogo pominąć, lecz niestety wiem, że to niemożliwe, by wymienić wszystkich. Mam pełną świadomość, że działania na rzecz drużyny przez ostatnie osiem lat to współpraca z całą rzeszą ludzi i każdy z nich dołożył swoją cegiełkę do tego, w jakim miejscu zostawiam dziś mój ukochany zespół. Nie będę próbował zachować chronologii, czy hierarchii, bo uważam, że każda z cegieł była ważnym elementem tworzenia stabilnego domu, który dziś stoi w Józefowie przy Dolnej 19. Może zacznę od tego, że cieszę się, że moi zawodnicy nie grali dla pustych trybun czy „pikników”, którym oczywiście należy się szacunek. Mam na myśli ruch kibicowski, który odrodził się po wieloletniej przerwie. Nasi kibice od kilku sezonów byli naszym dwunastym zawodnikiem, wspierając nas nie tylko na własnym stadionie, ale i meczach wyjazdowych. Oprawy i doping jaki prezentowali na długo pozostaną w pamięci mojej i moich chłopaków. Wielki ukłon i podziękowania dla całej „watahy” wspieranej przez kibiców z klubów zgodowych! Czuliśmy, że nie tylko graliśmy dla Was, my graliśmy z Wami! Dziękuję zarządowi, z którym współpracowałem w ostatnich latach i którego byłem częścią. Bez tych ludzi to wszystko nie byłoby możliwe. Dziękuję też poprzednim zarządom i Pani Prezes. Choć nasze poglądy wyraźnie się różniły, a zdania ścierały, to właśnie za jej kadencji w młodym wieku objąłem stanowisko pierwszego trenera i mając 26 lat, zacząłem budować swój projekt, który trwał do dziś. Dziękuję wszystkim zawodnikom, z którymi miałem przyjemność dłuższej bądź krótszej współpracy. Z tego, co wiem, w oficjalnych meczach zagrało ich ponad stu. Wliczając w to zawodników testowanych liczbę tą z pewnością można pomnożyć. Mam świadomość, że jedni wspominają mnie lepiej inni gorzej, ale dziś dziękuję wszystkim bez wyjątku! Nie mógłbym nie wspomnieć o wszystkich klubach z którymi przez te wszystkie lata przyszło mi rywalizować. To setki zawodników, trenerów i działaczy z którymi prywatnie żyję w bardzo dobrych stosunkach, choć na boisku często bywało gorąco. Podobnie z sędziami, jest grupa ludzi z którymi znamy się i lubimy, a nawet spędzamy wspólnie wolny czas, mimo że jak wiadomo, podczas meczów nasz sztab nie należał do grona kulturalnych kawalerów. Jednej i drugiej grupie dziękuję bardzo za wszystkie emocje, które stworzyliśmy razem na boisku. Dziękuję Ci Kacper za owocną współpracę i Twoją cierpliwość do mnie. Uważam, że wyniosłeś social media „Józy” na topowy poziom, a Twoje artykuły, zapowiedzi meczów, ciekawostki i statystyki cieszą się ogromną popularnością i uznaniem wśród wielu ludzi związanych z piłką na Mazowszu. Dziękuję mojemu niezastąpionym sztabowi. Zaczynałem sam, a pomoc kierownika zapewniał mi Jacek Wojda. Dziś wraz ze mną odchodzi kierownik Norbert Smoliński i asystent Mateusz Błażejczyk. Nie ma słów, by opisać więź i nasze wspólnie przeżyte chwile z herbem “Józy” na piersi. Nie musieliście, a jednak znosiliście moje nerwy, nastroje, emocje, niezrozumiałe dla Was decyzje, a czasem po prostu łzy i zawsze byliście przy mnie. Bardzo dziękuję moim rodzicom, którzy mimo odległości, jaka nas dzieli, zawsze śledzili relację i wyniki, a nawet pojawiali się na najważniejszych meczach, jeśli tylko mieli taką możliwość. Na koniec szczególne podziękowania dla mojej ukochanej i najwierniejszego kibica w jednym. To ona zechciała znosić moje wszelkie nastroje związane z Józefovią. Wygrana, przegrana, bój o awans czy utrzymanie, w domu rollercoaster emocji, a na tapecie temat przewodni — drużyna. Wszystkim z całego serca dziękuję!
Musiało minąć kilka dni, zanim zdecydował się Trener porozmawiać. Czy powodem były emocje związane z arcyważną końcówką sezonu, która decydowała o utrzymaniu się Józefovii w czwartej lidze, czy może z odejściem, które przecież ogłosił Trener drużynie już pół roku temu? Wydaje się więc, że czasu na oswojenie z decyzją było sporo.
Z obu względów. Dla mnie żaden mecz „Józy”, na której czele stałem osiem lat, nie był tylko zwykłym meczem. Czułem wielką odpowiedzialność za ten klub, a każde spotkanie miało dla mnie ogromne znaczenie i często przygotowania do rywalizacji, czy przeżywanie goryczy porażki brały górę nad życiem codziennym i innymi obowiązkami. Teraz na szali stało utrzymanie w lidze, której prestiż wszyscy znamy. Owszem na pierwszym treningu w styczniu powiedziałem chłopakom, że zdecydowałem, iż to moje ostatnie pół roku w roli head coacha i że chce spędzić je z najfajniejszymi i najwierniejszymi ludźmi, bo cel jest tylko jeden — utrzymanie. Finalnie taka zagrywka miała dwie strony medalu. Jedna, że po zimowej selekcji owocnej w transfery do i z klubu, byłem przekonany, że dysponuje ludźmi, którzy przed niczym się nie cofną i z wzajemnością gotowi będą skoczyć za mną i za sobą samymi w ogień, tylko by osiągnąć upragniony cel. Z drugiej jednak rzuciłem na siebie dodatkową presję. Nie wyobrażałem sobie scenariusza, w którym musiałbym zostawić moich chłopaków po spadku, który byłby zawodem dla nas wszystkich, a tym bardziej tego, żeby zawieść ich zaufanie. A moja deklaracja w zimę była jasna. Powiedziałem, że odchodzę, ale jeśli każdy zaufa, uwierzy w nasz plan i w pełni wykona powierzoną mu rolę, to w czerwcu będziemy świętować. Trzeba podkreślić, że nie dla każdego ta rola była jego wymarzoną, a niektórzy zgodzili się zostać na pokładzie, zdając sobie sprawę z tego, że na boisku będą mogli odegrać tylko kilka epizodów, jednak za to jak zachowywali się poza nim, zasłużyli na Oscara za role pierwszoplanowe. Dziś świętujemy! Za to jeszcze raz bardzo dziękuję mojej drużynie i każdemu zawodnikowi z osobna!
Co skłoniło Trenera do podjęcia decyzji o opuszczeniu Józefovii po 8 latach w roli szkoleniowca?
To była trudna, ale bardzo przemyślana decyzja. Powodów było co najmniej kilka. Jedne czysto zawodowe związane z tym, że koledzy z zarządu byli jednocześnie moimi pracodawcami i konflikt interesów, czy wzajemnych oczekiwań z naturalnych względów był widoczny. Inne zwyczajnie ludzkie i rodzinne. Mówiąc wprost — na wszystkich polach byłem zwyczajnie zmęczony. Nie chcę się już nad tym rozwodzić, klamka zapadła z dniem, w którym ogłosiłem swoją decyzję. Praca z zespołem seniorskim przez tyle lat na dowolnym poziomie jest rzadko spotykana. Wszystko prędzej, czy później musi mieć swój koniec, a ja chciałem, by ten nastąpił na moich warunkach. Zrobiłem swoje. Po trzech awansach i obecnym utrzymaniu nie było chyba lepszego momentu, by zejść ze sceny. Fakt — w styczniu, gdy powiedziałem o swojej decyzji zarządowi i drużynie nie było jeszcze wiadomo czy skończy się to happy endem i brałem pod uwagę, że spadek może zamazać pozostałe owocne lata mojej pracy, a odejście będzie gorzkie. Dziś jednak jestem szczęśliwy, że wszystko skończyło się tak, jak zaplanowałem. Jakkolwiek to zabrzmi, wiem, że ciężko na to pracowałem i nikt nie może zarzucić mojej pracy przypadku, czy „ jednosezonowego farta”.
Cofnijmy się w czasie... Jakie były pierwsze wrażenia Trenera po przyjeździe do Józefowa w 2012 roku?
Nie wchodząc w szczegóły miałem zostać zawodnikiem Józefovii przez sezon, a znalazłem tu swój dom i ułożyłem życie. Sam Józefów oczarował mnie swoim klimatem. Stadion wśród lasu nad Świdrem to dla mnie do dzisiaj cud natury. Kocham to miasto, kocham ten klub. Dziś ściągam ukochany dres z herbem Józefovii, ale ten herb mam już na zawsze wyryty w sercu.
Po zakończeniu kariery zawodniczej nadszedł czas na „trenerkę”? Co zadecydowało o tym wyborze?
Nie będzie tu oryginalnej historii. Myślę, że to, co u większości trenerów. Piłka nożna od dziecka była moim życiem. Czy za młodych lat w Rakowie, czy później w piłce seniorskiej, wszystko zawsze kręciło się wokół piłki i piłce było podporządkowane. Gdy przyszedł ten bolesny moment, w którym uświadomiłem sobie, że nie zrobię kariery piłkarskiej, o jakiej marzyłem, trzeba było podjąć decyzję, co dalej zrobić ze swoim życiem. Zderzenie ze ściana było bolesne, a wybory tylko dwa. Użalać się nad sobą lub zakasać rękawy i wziąć się do pracy w innej roli, ale wciąż w środowisku dla siebie naturalnym. Życia bez futbolu sobie nie wyobrażałem, a przecież musiałem też z czegoś żyć. Wybór był więc prosty.
Przejął Trener zespół w 2016 roku świeżo po spadku z ligi okręgowej. Na chwilę przed startem rozgrywek okazało się jednak, że na skutek wycofania się z rozgrywek jednej z drużyn rzutem na taśmę utrzymaliśmy się w lidze okręgowej. Po trzech sezonach w „okręgówce” sięgnęliście po mistrzostwo i awansowaliście do czwartej ligi. Jak Trener wspomina tamten okres?
Jak niesamowite wyzwanie. Do tego czasu prowadziłem tylko ponad 3 sezony zespół juniorów i pół roku rezerwy Józefovii, które przejąłem zimą, gdy były na ostatnim miejscu i udało uratować się je przed spadkiem. Nie miałem doświadczenia, a dużą część drużyny stanowili moi starsi koledzy z boiska z kapitanem Robertem Rokickim, po którym przejąłem stanowisko, na czele! Wkręciłem się totalnie, szybko udało się stworzyć nowe zasady i umówić na zmianę relacji wewnątrz szatni. Kumple, czy przyjaciele wciąż nimi pozostali, ale na boisku każdy przyjął nowe standardy. Hierarchia wykrystalizowała się naturalnie. Już pierwszy sezon był najlepszym wynikiem „Józy” od kilku lat, bo skończyliśmy go w czołówce ligi okręgowej. Później było tylko lepiej...
W czwartej lidze spędziliśmy półtora sezonu. Pierwszy sezon został przerwany w połowie przez pandemię, z kolei w drugim zanotowaliśmy spadek. Jak Trener ocenia tamte kampanie? Czego zabrakło do pozostania w czwartej lidze na dłużej?
Zabrakło wszystkiego. To nie było nasze miejsce. Ani organizacyjnie, ani sportowo. Zrobiliśmy z drużyną wynik ponad stan i przez półtora roku musieliśmy jeść ten gorzki deser. Na szczęście w perspektywie czasu nie okazał się śmiertelnie trujący, a pozwolił zbudować w nas charakter, z którego słyniemy do dziś. W ostatnim czasie można było często usłyszeć slogan, że Józefovia jest „kopciuszkiem” czwartej ligi, biorąc pod uwagę kwestie finansowo-organizacyjne tej ligi to fakt, ale jeśli teraz jesteśmy „kopciuszkiem”, to wtedy byliśmy „zagubionym pantofelkiem”...
Na przełomie 2019 i 2020 roku klub znad Świdra stanął nad przepaścią. Sytuacja organizacyjno – finansowa była w opłakanym stanie. To właśnie Trener zwołał pospolite ruszenie, można powiedzieć, że był kołem napędowym grupy ratującej Józefovię. Z jakimi wyzwaniami musieliście się wtedy mierzyć?
To prawda, choć wiele osób o tym nie wie, bądź nie pamięta lub nie chce pamiętać. Z klubu znikali kolejni działacze i wielce prawdopodobne było wejście do klubu komisarza. Nie myśląc długo, zacząłem dzwonić i umawiać się na kolejne spotkania. Skrzyknąłem grupę ludzi, która zdecydowała się podjąć wyzwania ratowania klubu. Wśród nich byli starzy działacze, ale też kompletnie nowe twarze jak choćby Czarek Kowalski, dzięki któremu „Józa” przestała być anonimowa i usłyszeli o niej ludzie w całej Polsce. Na wstępie okazało się, że klub tonie w poważnych długach. Zaczęliśmy więc wszystko nie od zera, a od dużego minusa na koncie. Choć jestem realistą i dla mnie szklanka zawsze jest do połowy pusta, i można zrobić coś lepiej, to muszę przyznać — nasze działania były bardzo prężne. Wszystko zbiegło się z pandemią i nawet spotykać musieliśmy się po kryjomu, ale było to wtedy konieczne, bo każdy dzień był kluczowy dla dalszego istnienia klubu. Dla nas kluczem było wtedy przede wszystkim zapewnienie pensji trenerów, bo dla niektórych przecież była to ważna część domowego budżetu, ale równie ważne było działanie pozwalające zapewnić aktywność fizyczną naszych zawodników z akademii, którzy jak wszyscy wtedy zostali uwięzieni przez pandemię w swoich domach. Stworzyliśmy fajną paczkę ludzi, którzy pro bono chcieli działać na rzecz klubu. Nawet osoby będące w klubie od lat właśnie w tym zestawieniu zarządu zaczęły wnosić zupełnie inną jakość i poświęciły się w większym stopniu, czego efekt widoczny jest dziś gołym okiem.
Wróćmy do tematów boiskowych. Sezon 2021/22 to przede wszystkim świetna postawa w rundzie rewanżowej, szczęśliwa końcówka kampanii, zwycięski baraż z Orłem Unin i ostatecznie awans z “okręgówki” do świeżoutworzonej piątej ligi. Co było kluczem do sukcesu?
To co we wszystkich sukcesach mojej drużyny: atmosfera, charakter i świetni ludzie, chcący ciężko pracować, przychodzących do klubu z uśmiechem, by robić to, co kochają, w towarzystwie, w którym się dobrze czują. Ludzie, dla których ewentualne pieniądze były tylko dodatkiem, a nie celem nadrzędnym. Pamiętam, że po spadku z czwartej ligi bałem się o morale zespołu, dodatkowo wielu z chłopaków kuszonych było przez inne bogatsze kluby. Wpadłem wtedy na pomysł, że skoro nie stać nas na stypendia to może wyjedziemy na letni obóz przygotowawczy. Zarząd nie tylko zaakceptował mój pomysł, ale stanął na wysokości zadania i za pomocą sponsorów, a zwłaszcza zaprzyjaźnionego z zarządem Goczy Gigauriego udało się zorganizować tygodniowy pobyt w Zakopanem. To był świetny czas, który chłopaki z uśmiechem wspominają do dziś. Pojechaliśmy tam w jasnym celu, zachowując przy tym pełen profesjonalizm i trenując trzy razy dziennie. Byliśmy nie tylko świetnie przygotowani do sezonu, ale też więzi drużyny weszły na kolejny level. Myślę, że był to fundament do awansu do piątej ligi, jaki wywalczyliśmy w pierwszym sezonie po spadku.
Powitanie z piątą ligą było szorstkie — trzy porażki z rzędu. Jednakże to, co dokonaliście później przeszło najśmielsze oczekiwania. Passa 20. ligowych meczów Józefovii bez porażki i wygrana z Naprzodem Skórzec dająca awans do piekielnie mocnej czwartej ligi.
Tak letnie okresy przygotowawcze mam już w zwyczaju nazywać przygotowaniami “turnusowymi”. Jedni zawodnicy wracali z wakacji, inni wyjeżdżali. Żadnego z pierwszych spotkań nie zagraliśmy w optymalnym zestawieniu. Zimny prysznic w postaci trzech porażek nam posłużył. Udało się wywołać w chłopakach poczucie współodpowiedzialności. Wiedzieli, że za wyniki z pierwszych kolejek odpowiadają Ci co grali, ale podwójnie Ci, którzy byli nieobecni. Naszą największą siłą zawsze było to, że nie szukaliśmy winnych. Przez te lata każdemu zdarzyło się nawalić, mnie również. Mam wrażenie, że po jakimś czasie przyjęliśmy niepisaną zasadę, że nie ważne kto „nabałaganił”, za posprzątanie odpowiedzialni jesteśmy wszyscy. Coraz częściej widzę i czytam, że drużyny określają się słowem „rodzina”. W naszym przypadku to słowo w żadnym stopniu nie jest nadużyciem.
Wspomniałem, że czwarta liga jest piekielnie mocna. To nie tylko moja opinia - zdaniem speców od mazowieckiej piłki, jest najmocniejsza w historii — z klubami ze znaczącymi budżetami i mocnymi nazwiskami. A wśród nich odstająca finansami, ale za to waleczna jak nikt inny Józefovia. Zapytam na „świeżo” - czy utrzymanie w tej lidze jest największym klubowym sukcesem pod wodzą Trenera?
Na przestrzeni ostatniego sezonu kilka razy zdarzało mi się powiedzieć w szatni czy w biurze zarządu, że jeśli utrzymam zespół w czwartej lidze będzie, to dla mnie większy sukces, niż trzy awanse, które wywalczyłem z Józefovią. Dziś minęło kilka dni, odpoczywam i jak zawsze sprawdzam, co słychać w innych klubach. Media społecznościowe, aż huczą od radości poszczególnych zespołów, które właśnie wywalczyły awans. Niezależnie od tego czy jest to sąsiedni Advit, który wywalczył awans z A klasy do „okręgówki”, czy inne drużyny którym udało się awansować do czwartej, piątej, czy okręgowej ligi. Dla wszystkich jest to wielki sukces, na który pracowali latami i z którego są dumni, podobnie jak ich rodziny, przyjaciele, czy choćby władze samorządowe. Dla mnie to niezapomniane chwile. Udało mi się zrobić to trzykrotnie w przeróżnych okolicznościach, ale z jednym ukochanym klubem i nie oddałbym tego uczucia za żadne pieniądze. Mogę tylko powiedzieć, że utrzymanie w czwartej lidze smakowało wybitnie. Jak przyjrzymy się jakie kluby i ich budżety zostawiliśmy w tyle, z jakimi nazwiskami na boisku i ławkach trenerskich mieliśmy okazję rywalizować, a przy tym ich pokonać, duma z mojego zespołu wzrasta jeszcze mocniej i wiem, że mogłem tego dokonać właśnie z tymi konkretnymi ludźmi.
Ten sezon był pełen momentów, które zapamiętamy na lata. Najdłużej w pamięci pozostaną chyba końcówki meczów w rundzie wiosennej. Byliście ich mistrzami! Z czego wynikała świetna postawa w ostatnich minutach? Jakie momenty z tego sezonu uważasz za najbardziej wyjątkowe?
Po jednym z pierwszych meczów tej wiosny, w którym przechyliliśmy szalę zwycięstwa na swoją stronę w doliczonym czasie gry mimo, że przez większość spotkania to przeciwnik był stroną dominującą, powiedziałem asystentowi, że chyba Bóg nade mną czuwa w tym ostatnim sezonie. Nie miałem wtedy pojęcia, że takich szalonych końcówek będzie więcej i że tyle punktów wywalczymy nie tylko w ostatnich minutach, ale w doliczonym czasie gry. Dlaczego tak się działo? Powody były trzy. Jeden to niezłomny charakter mojego zespołu tożsamy z przyśpiewką naszych kibiców „»Józa« walczącą do końca". Drugi to zdecydowanie bardzo dobre przygotowanie motoryczne. Chłopaki zawsze poważnie traktowali przedsezonowe przygotowania, ale tym razem czuło się na treningach, że determinacja jest wyjątkowa i pracują ponad własne możliwości. W tym miejscu chciałbym wspomnieć i docenić pracę trenera Mateusza Rowickiego, który dołączył do sztabu i wzorowo wywiązał się z powierzonych mu obowiązków. Trzeci to fakt, że ta runda była podsumowaniem wszystkiego, co najlepsze miała w sobie moja drużyna przez te wszystkie lata. Jeśli chodzi o wyjątkowe momenty sezonu to było ich naprawdę wiele. Cały ten sezon był wyjątkowy pod kilkoma względami. Historyczne wygranie derbów z Mazurem Karczew na ich obiekcie smakowało wybornie. Rewanż na własnym stadionie to istny rollercoaster. W meczu, w którym byliśmy zdecydowanie lepszym zespołem i stworzyliśmy świetne okazje do strzelenia bramki, w pewnym momencie znaleźliśmy się w sytuacji gdzie po czerwonej kartce Filipa Pietrusiewicza, nie tylko graliśmy w osłabieniu, ale przegrywaliśmy 2:1. Zdobyliśmy bramkę w 95. minucie, a remis prawdopodobnie zaważył nie tylko na naszym utrzymaniu, ale też pogrążył Mazur, który pierwszy raz w swojej historii spadł do piątej ligi. Prywatnie niesamowite uczucia wywoływał we mnie za każdym razem dźwięk kibiców skandujących moje nazwisko. Wiem, że na ten szacunek musiałem pracować wiele lat, ale było mi niezmiernie miło i nigdy tego nie zapomnę.
fot. Marcin Suliga / Mazur Karczew
Czy jest coś, czego żałujesz lub z perspektywy czasu zrobiłbyś inaczej?
Oczywiście. Uczyłem się swojego fachu na tej drużynie, nie byłem doświadczonym trenerem z opracowanymi mechanizmami sprawdzonymi w różnych klubach. Prawda jest taka, że wielokrotnie kierowałem się intuicją, wyczuciem lub działałem spontanicznie. Metody treningowe, czy przygotowanie taktyczne mogły nie być książkowe. Wypracowałem jednak swój pomysł na ten zespół i to zagrało. Możemy latać dronami i robić milion suchych analiz, ale w piłce seniorskiej na końcu liczy się wynik. Myślę, że w tym byliśmy skuteczni. Człowiek jest sumą swoich doświadczeń i kiedy patrzę wstecz wiele rzeczy zrobiłbym inaczej. Myślę, że na przestrzeni lat popełniłem wiele błędów, ale jednocześnie mam świadomość, że każdy z nich czegoś mnie nauczył. To złożony temat. Musiałem podejmować wiele decyzji personalnych, dobierać środki treningowe czy współpracować z zarządem. Na każdym z tych pól pewnie popełniłem błędy, ale zawsze kierowałem się dobrem zespołu i działałem zgodnie z własnym sumieniem w danym momencie. Z założenia skuteczność pracy stawiałem ponad chęć bycia lubianym przez wszystkich i wiem, że moja silna asertywność nie wszystkim się podobała. Finalnie chyba nie wyszło najgorzej, bo kończąc pracę, pozostaje u mojego boku kilku wiernych przyjaciół.
W swojej kompanii miałeś prawdziwych „żołnierzy”. Którzy zawodnicy zrobili na Tobie szczególne wrażenie podczas Twojej pracy w Józefovii?
Nie uda Ci się wyciągnąć ode mnie nazwisk. Myślę, że dobrym wyznacznikiem jest to, z kim współpracowałem rundę lub sezon, a kto w klubie jest już od lat. Kilku chłopaków mimo młodego wieku to prawdziwi weterani i legendy Józefovii. W ostatnich okienkach też dołączyło kilku chłopaków, których śmiało mogę nazwać moimi żołnierzami. Wiem, że ufamy sobie bardzo mocno i nasze relacje wykraczają poza ramy trener — zawodnik. Oczywiście, nie łączę pracy z życiem prywatnym i osobiste sympatie nie brały nigdy góry nad względami sportowymi. Selekcja trwała osiem lat, a ja doskonale wiedziałem, kogo potrzebuję w armii na swoją ostateczną wojnę. Trzeba pamiętać też o tych którzy grali wcześniej, a z racji wieku zakończyli przygodę z piłką lub zmusiły ich do tego kontuzje, bądź sprawy rodzinne. Tworzyliśmy coś więcej niż drużynę i ani moje odejście, ani nikt, ani nic nigdy tego nie zmieni.
Jakie cele i plany masz na przyszłość po opuszczeniu Józefovii?
Mówiłem już o powodach mojego odejścia i decyzji, która długo we mnie dojrzewała. Potrzebuję odpoczynku i na tę chwilę nie brałem pod uwagę pracy z innym zespołem. Nie ukrywam, że pojawiło się kilka propozycji a część z nich nawet w trakcie sezonu. Przyjmując teraz którąkolwiek z nich, byłbym nieuczciwy wobec siebie samego. Wciąż pracuje z bramkarzami w akademii „Józy” i sprawia mi to ogromną przyjemność. Teraz chciałbym pochylić się nad tym projektem jeszcze bardziej. Od lipca nie będę już też członkiem zarządu, ale otrzymałem propozycję objęcia ważnego stanowiska organizacyjnego w klubie, które postanowiłem przyjąć. Odpocznę więc od ławki trenerskiej, ale pracy będzie równie dużo. Nie wykluczam w przyszłości powrotu na ławkę trenerką, ale na pewno nie będzie to powrót dla samego powrotu. Spełnionych musiałoby być kilka warunków, a podstawowym jest stabilny, przemyślany i długofalowy projekt. To jednak melodia przyszłości, na dzisiaj skupiam się na pracy na rzecz Józefovii i zrobię wszystko, by wciąż przyczyniać się do rozwoju mojego ukochanego klubu.
Jakie rady miałbyś dla swojego następcy, aby kontynuował sukcesy drużyny?
Nie czuje się upoważniony do publicznego dawania jakichkolwiek rad. Oczywiście służę pomocą, jeśli będę mógł w czymkolwiek się przydać, o czym doskonale wie nowy trener. Zakończyłem swój projekt i uważam, że od dziś powinien powstawać nowy i niezależny pomysł. Brałem czynny udział w rekrutacji nowego sztabu i jestem przekonany, że to osoby, które podołają postawionemu przed nimi zadaniu. Gramy do jednej bramki i pracujemy dla jednego klubu. Od teraz to drużyna nowego sztabu i nie zamierzam ingerować w plany, czy metody ich pracy tak jak nikt nie powinien wracać i porównywać się do pomysłu na zespół, który realizowałem wraz z moim sztabem. Jestem wyznawcą teorii, że nie ma ludzi niezastąpionych. Szczerze trzymam kciuki i życzę powodzenia mojemu następcy i jego współpracownikom!
Podsumowując wywiad z trenerem Damianem Politańskim, chcielibyśmy wyrazić naszą ogromną wdzięczność za 8 sezonów pełnych zwycięstw, sukcesów, wzruszeń, ale także trudnych chwil, które jedynie umocniły nasz zespół i społeczność Józefovii.
Trener Politański zadebiutował 15 sierpnia 2016 roku, prowadząc Józefovię do zwycięstwa 4:1 nad Milanem Milanówek. Przez ten czas poprowadził nasz zespół w 237 meczach, osiągając 122 zwycięstwa, 37 remisów i 78 porażek, a także dodatkowo 8 spotkań rezerw w ramach Mazowieckiego Pucharu Polski, które przystąpiły składem złożonym z zawodników pierwszego zespołu.
Pod jego wodzą Józefovia trzykrotnie awansowała do wyższej ligi: z okręgówki do IV ligi w sezonie 2018/19, z okręgówki do V ligi w sezonie 2021/22, oraz z V ligi do IV ligi w sezonie 2022/23. W niedawno zakończonym sezonie z trenerem Politańskim na ławce utrzymaliśmy się w IV lidze, co jest największym sukcesem w historii piłkarskiej sekcji Józefovii. Ostatni mecz pod jego przewodnictwem, 20 czerwca 2024, zakończył się zwycięstwem 3:1 nad Hutnikiem Warszawa.
Trener Politański również odegrał kluczową rolę w uratowaniu klubu w krytycznym momencie, dzięki czemu dziś Józefovia istnieje, rozwija się i jest coraz sprawniej działającą organizacją. Dziękujemy, Trenerze, za wszystko.
WSPIERAJĄ NAS: